Friday 13 May 2011

Barra & Vatersay Islands - majowka











Tegoroczny majowy weekend mial wyjatkowo wiele atrakcji do zaoferowania tym, co mieli szczescie i nie musieli pracowac. Nie tylko krolewski slub Kate i Williama przyciagnal tlumy, nie tyle do Londynu co do telewizorow, ale i tysiace pielgrzymow wybralo sie do Watykanu na beatyfikacje Jana Pawla II. Ci, ktorzy zostali, ogladali beatyfikacje, jak zwykle to bywa, w telewizji. Najwieksza jednak rzesza rodakow i nierodakow postanowila spedzic ten czas na czystym relekasie. Przy grillu. A w moim przypadku jeszcze dodam, ze pod namiotem na jednej z piekniejszych szkockich wysp.
Wraz ze znajomymi wybralismy sie na wyspe Barra. Zafascynowala mnie wiadomosc wyczytana w internecie, ze na owej wyspie jest jedyne na swiecie lotnisko na ktorym samoloty laduja na plazy. Widzialam samolot, widzialam plaze, jednak nie widzialam ani ladowania ani startu. Plaza jest jednak imponujaca - najwieksza jaka w zyciu mialam okazje zobaczyc. Nie dziwie sie, ze wykorzystano ja na lotnisko.

Zaczne jednak wszystko od poczatku. Na wycieczke wybralismy sie w piatek rano. Koledzy przyjechali samochodem i odebrali mnie spod mojego domu, stamtad pojechalismy odebrac jeszcze dziewczyne jednego z nich i kajaki! Teraz to juz tylko droga do Oban, ktora przespalam (z krotka przerwa na kawe i lody). W Oban spotkalismy sie z nasza kolezanka, ktora przyjechala pociagiem. Razem wybralismy sie na prom, ktory plynie na wyspe Barra. Bylam zaskoczona ile ludzi i psow wybiera sie w to samo miejsce. Sadzac po liczbie turystow, chyba podwoilismy populacje wyspy. Juz po powrocie znalazlam w Wikipedii, ze na wyspie Barra mieszka 1078 osob.
Prom z Oban do Castlebay na Wyspie Barra plynie 5h. Mialam mnostwo czasu na czytanie, rozmawianie, opalanie sie w sloncu i ogladaniu morza. Gdy wplywalismy do zatoki Castlebay na prawie samym jej srodku stal Zamek Kisimul. Gdy dobilismy do brzegu, podzielilismy sie na dwie grupy. Ja i finka poszlysmy na spacer zwiedzic miasteczko a reszta samochodem pojechali szukac doskonalego miejsca na rozbicie obozu. Z kolezanka z Finlandii udalysmy sie w poszukiwaniu wypozyczalni rowerow. Zagadalysmy kilku miejscowych osob, ktorzy okazali sie nie tylko pomocni ale tez szalenie mili. Wszyscy na wyspie byli bardzo uprzejmi. Kazda miajana osoba sie klania a male dzieci organizujace urodzinowe przyjecie podbiegaly do plotu z ciastem by przywitac przechodniow i poczestowac ich smakolykiem. Nie wiem czy to regula czy moze wygladalysmy na tak zabiedzone po calym dniu zwiedzania - ale to dopiero pozniej. Poki co z kolezanka finka udalo nam sie znalezc barak, w ktorym mozna zaopatrzyc sie w dodatkowe dwa kolka. Niestety okazal sie byc zamkniety z notka gdzie dzwonic. Zrobilam jej zdjecie by pozniej dowiedziec sie o kosztach i warunkach wynajmu.
Nastepnym waznym punktem, ktory trzeba koniecznie zaliczyc gdy chce sie poznac lokalna spolecznosc to pub. Tam rowniez pelna kultura, mlodzi i starsi pijacy piwo podawane przez mloda atrakcyjna barmanke. Obok nas siedzial ululany rybak z czerwonymi policzkami i przepieknym psem. Obaj wygladali na bardzo zadowolonych. Pies podchodzil do kazdej osoby domagajac sie glaskania i pieszczot a rybak zagadywal barmanke i lokalna klientele. W pamieci utkwila mi tabliczka nad barem: "Jesli pijesz by zapomniec, plac z gory!"
Z finka wzielysmy po butelce piwa i siadlysmy na kamieniu przy drodze czekajac na nasz transport. KOlega przyjechal po kilku minutach i zawiozl na miesjce naszego obozowiska. Okazalo sie, ze namioty rozbilismy nie na wyspie Barra, ale na polaczonej do niej mniejszej wysepce Vatersay, na ktorej mieszkaja ponoc zaledwie 94 osoby. Musze podkreslic, ze podczas calej tej wycieczki mielismy wspaniala pogode. Znajomi zaniesli juz nasze bagaze w miejsce obozowiska, mieszczacego sie na przepieknej plazy, z ktorej mozna ogladac zachody slonca. W pol godziny z finka poradzilysmy sobie z naszymi namiotami i zaczelo sie pierwsze grillowanie. Mielismy troche szczescia, ze plaza byla pelna kamieni. Sledzie,ktore napinaly linki do namiotow nie bardzo chcialy sie trzymac w piasku, ale dzieki wielkiej ilosci mniejszych lub wiekszych otoczakow, moglismy je docisnac malymi glazami.
Kielbaski z grilla jak zwykle byly pyszne. Prawie kazdy z uczestnikow wycieczki wzial ze soba jakiegos grilla i skoczylismy na posiadaniu 5 jednorazowych grilli (pierwszego dnia bo drugiego przyjechalo jeszcze wiecej), jednej kuchenki gazowej i ognisku. Nasze ubrania po calej wycieczce tak smierdzialy ogniskiem, ze trzeba bylo wszystko wyprac zaraz po powrocie.
Pierwsza noc pod namiotem byla dosc chlodna. Rano nie bylo slonca, w namiocie przenikliwe zimno. Mimo, ze mialam na sobie dres, grube skarpety i golf to czulam, ze przez cala noc mialam zimne stopy. Troche zesztywnialam, wiec chodzilam przez pierwsze pol godziny jak paralityk. Zaraz po sniadanku, na ktore skladaly sie jogort i salatka znajomi zaczeli grac i rzucac do siebie fresbie. Po zrobieniu ich kilku fotek, sama tez sie dolaczylam. Plaza byla tak szeroka, ze mozna bylo stworzyc wielki okrag, w ktorym kazdy stal okolo 10 metrow od siebie a i tak jeszcze bylo daleko do morza.
NIe przedluzajac wreszcie udalismy sie autem do Castlebay, skad z kolezanka finka wynajelysmy rowery. £20 za rower na dwa dni - bardzo dobra oferta. Udalysmy sie na wycieczke wokol wyspy. COz mozna napisac - piekne miejsce. Mijalysmy po drodze domki, zatoczki, mase owiec, krow a nawet jedna zagrode ze swiniami. Znowu wszyscy ludzie byli bardzo uprzejmi. Jak na tak mala wyspe bylysmy mocno zaskoczone, ze az tak wiele aut tam jezdzi. Droga na wyspie jest bardzo waska i usniana mijankami. Pozniej sie dowiedzialysmy, ze tego dnia na wyspie odbywalo sie wesele.
Jak tylko widzialysmy urzekajacy widok, zatrzymywalysmy sie zrobic kilka zdjec. Tak tez co chwila sie zatrymywalysmy i napawalysmy sie cudownymi nadmorskimi pejzazami. Po drodze spotkalysmy reszte naszych znajomych, ktorzy plywali na kajakach z malej zatoczki. Naszedl czas przyplywu wiec trzeba bylo co chwile przenosic rzeczy wyzej by nie sie nie umoczyly. Po mniej wiecej godzinie, gdy zjedlismy wspolnie polowy lunch, z towarzyszka swojej rowerowej eskapady, ponownie udalysmy sie w nasza podroz wokol wyspy. Kolejne miejsce, na ktorym zatrzymalysmy sie na dluzej to lotnisko na Barra. Plaza tak ogromna, ze nie jeden samolot moglby tutaj ladowac. Wpierw zaczelam spacerowac i szukac najwiekszej muszelki sposorod licznych lezacych na plazy, potem odpoczelsymy czytajac ksiazki i broszuke informacyjna na temat wyspy. Znalazlysmy w niej bardzo ciekawe informacje, ktorych nie da sie znalezc nawet na oficjalnej stronie wyspy. Na plazy na ktorej spalismy, dawno temu rozbil sie statek. Zginelo 350 niedoszlych osadnikow Quebecu. Ponoc morze jeszcze przez wiele tygodni wyrzucalo ciala na plaze. Wszystkie zostaly pochowane w wydmach. By nie zapomniec o tym wypadku, mieszkacy wyspy wybudowali obelisk na szczycie wydmy. Tak tez mialysmy juz historie z dreszczykiem do opowiedzenia przy ognisku. Wieczorem, po wycieczce bylam tak zmeczona, ze zasnelam czekajac na zachod slonca. Obudzil mnie dopiero przyjazd kolejnych znajomych, ktorzy nie mogli sie wyrwac z pracy w piatek i przybyli w sobote. Po standardowym grillu i ognisku poszlismy spac. Tym razem noc byla cieplutka. Nastepnego dnia z finka pojechalysmy znowu na wycieczke rowerowa, ale tym razem z zamiarem sprawdzenia wszystkich atrakcji wspomnianych w wyspiarskiej broszurze. Na pierwszy ogien poszly stanowiska archeologiczne. Pierwszego nie udalo nam sie znalezc. Nadzialysmy sie na wielki plot z drutem kolczastym. Darowalysmy sobie i udalysmy sie do kolejnego stanowiska. Tym razem znalazlysmy tabliczki informacyjne z cala historia i wytlumaczeniem co jest czym. Okragly dom z epoki zelaza, kilka innych fundamentow z pozniejszych epok. M.in. dom, ktory zostal opuszcony przez mieszkancow, gdy ten zostal opanowany przez szczury. Zwierzeta te uciekly z tonacego statku z pobliskiej zatoki. Wybralam sie jeszcze na spacer by zobaczyc reszte. Tym razem sama, gdyz stanowiska znajdowaly sie na wzgorzach i moja kolezanka uznala, ze jej kondycja jest niewystarczajaca by sie wspinac. Udalo mi sie jeszcze zobaczyc z oddali kurchan. Kolejnym punktem naszej wycieczki byla zatoka fok. PO drodze natknelysmy sie na mieszkanke, ktora powiedziala nam, ze woda jest dzisiaj na rekordowo niskim poziomie, ale jest duzo fok. Jakby byly poukrywane trzeba klaskac i wydawac kwiczace dzwieki. MIala racje. Jak tylko klaskalysmy glowy fok wylanialy sie z morza i rozgladaly sie skad rozchodza sie te dzwieki. WIdok byl przepiekny.
Z kolezanka podjechalymsy do Castlebay. Lodka podplynelysmy i zwiedzilysmy Kisimul Catsle. Podpowiem tylko, ze warto.Oddalysmy rowery - a raczej zostawilysmy za szopa gdzie bylo juz chyba ponad 20 innych rowerow zostawionych przez pozostalych turystow. Teraz zostala nam 10km droga do obozowiska. Mialysmy jednak tyle tematow do rozmow, ze nawet nie wiem kiedy przyszlysmy. Po drodze obejrzalysmy pomnik poswiecony mieszkancom wysp zmarlym podczas drugiej wojny swiatowej. Tak samo pozostalosci po rozbitym samolocie na wyspie Vatersay. Zrobilysmy mnostwo zdjec owieczkom, ktorych bylo cale mnostwo.
Kiedy dotarlysmy do obozowiska, wszyscy juz tam byli i martwili sie, ze nie bylo nas tak dlugo. SPedzilismy jeszcze wiele czasu rozmawiajac przy ognisku. Nastepnego dnia wczesnie rano spakowalismy sie i prawie na ostatnia chwile zdazylismy na prom. Prom odplywa tylko raz na dzien, wiec bardzo nam zalezalo by sie nie spoznic. Jednak okazalo sie. ze jeszcze pozniej widzielismy juz z pokladu biegnacych turystow, ktorym klaskalismy. POdroz powrotna wyadala sie juz o wiele szybsza. Znowu rozmawialismy, czytalismy ksiazki, podsypialismy i robilismy mnostwo zdjec tym razem przy Oban. W samym Oban mielismy 4h przerwy miedzy promem a pociagiem do Glasgow. Wybralismy sie na spacer by zwiedzic slynne niedokonczone koloseum na wzgorzu a nastepnie wrocilismy na przystan by zjesc kilka smakolykow z owocow morza. Tak tez zjadlam pyszne malze w bialym winie, ostryge, ktora poraz pierwszy mi smakowala. Teraz juz wiem, ze ta ktora jadlam kilka lat temu wstecz musiala byc nieswieza bo to co dostalam w Oban bylo poprostu pyszne! Sprobowalam jeszcze kalamarnic w sosie chilli - mmmm i najlepsze danie - malze (ale te wieksze) w cieplym masle czosnkowym. Nie trudno uwierzyc, ze bylam pelna. NIgdy jednak nie jadlam tak pysznych potraw. POciag do Glasgow byl zapchany po brzegi. Wiele miejsc bylo zarezerwowanych przez internet. Trzeba bylo sie niezle przeciskac by znalezc miejsce, na ktorym mozna bylo zasiasc.
Podsumowujac, wycieczka sie udala. Zaluje, ze nie dalo sie tam zostac na dluzej. Mam tez nadzieje, ze zdolam wybrac sie jeszcze na nie jedna Szkocja wyspe. POgoda byla wspaniala, towarzystwo jeszcze lepsze.

A dla wytrwalych i ciekawych jak to dokladnie wygladalo - zapraszam do obejrzenia wiekszej ilosci zdjec pod nastepujacym linkiem https://picasaweb.google.com/urrssa/BarraVatersayIslands?authkey=Gv1sRgCKyCtq6W2Y_4zgE#

No comments:

Post a Comment