Thursday 10 June 2010

Pierwszy dzien podrozy

Pierwszy dzien podrozy
Zaczelo sie nerwowo. Po zapakowaniu torby jaka dostalam od Julii w charakterze bagazu podrecznego, zdecydowalam sie jednak na plecak. Jego male gabaryty sprawily, ze wyglada jakby pekal w szwach. Podroz na lotnisko byla bezproblemowa. Spakowana poszlam odwiedzic Tomka w drukarni. Stamtad, obdarowana garscia cukierkow, taksowka zabrala mnie na dworzec. Bartek juz czekal z plecakiem dokaldnie tak samo zapakowanym jak moj jednakze z polowe mniejszym bagazem podrecznym. Szybko wykorzystalam ten fakt i “sprzedalam” mu kilka przedmiotow takich jak saszetki goracych kubkow i mokre chusteczki.
Na lotnisku Prestwick zjawilismy sie grubo przed czasem. Miejsce wygladalo jak opuszczone. Przez krotka chwile mielismy wrazenie, ze moze znowu cos stalo sie z wulkanem w Islandii i wszystkie loty sa odwolane, a my jestesmy jedynimi osobami, ktore o tym nie wiedza. Siedlismy sobie na kawce, w tym samym miejscu w ktorym siedzielismy kiedys z rodzicami jak Ci przylecieli mnie odwiedzic. Po krotkiej chwili przypomnielismy sobie, ze nie kupilismy zadnych pocztowek z Glasgow. W przewodnikach jakie zakupilismy, polecano podroznym by wzieli oni ze soba zdjecia i pocztowki rodziny i miejsc w ktorych mieszkamy. Wszyscy podroznicy wymieniaja sie nimi i w ten obrazkowy sposob staraja sie opowiadac o sobie nie znajac jezyka. Szybko stalismy sie posiadaczami najbrzydszych i najdrozszych kartek z Glasgow. Wkrotce po przekroczeniu barierki, na strefie bezclowej zobaczylismy sliczne taniutkie pocztowki. Usmialismy sie, ale tez uznalismy ze te co mamy oddaja chyba lepiej prawdziwa nature Glasgow. Tuz przed przejsciem przez bramki na lotnisku pojawil sie Tomek. Udalo mu sie tuz po zakonczeniu pracy wziac pierwszy pociag do centrum a stamtad na lotnisko. W sumie udalo nam sie jeszcze porozmawiac tylko 15 min zanim nie zaczely sie nawolywania by pasazerowie do Londynu przeszli do poczekalni. Jeszcze tylko pozegnalny calus i przejscie przez bramke.
Samolot byl prawie pusty. Wszyscy wokol przysypiali i chociaz bylismy bardzo zmeczeni to nie moglismy zmrozyc oka – to pewnie przez ta kawe. Korzystajac z faktu, ze lecimy wzielo nas na rozmowy o katastrofach lotniczych i tej ostatniej najwaznejszej. Rozmowy jednak ustaly gdy zaczely sie lekkie turbulencje – chociaz turbulencje to zbyt mocne okreslenie. Raczej lekkie krotkie potrzesniecie, ktore nie zbudzilo nikogo z drzemiacych wokol. Wolelismy nie wywolywac wilka z lasu i zajelismy sie lektura pismeka firmowanego przez Ryanair.
Po wyladowaniu na Stansted, bagaze podroznych wrecz wyskakiwaly, udezaly w stalowa scianke i dopiero od niej sie odbijaly sie na tasme bagazowa. Towarzyszyl temu chuk plastiku uderzajacego w twarda sciane. Na szczescie na moj plecak udezyl w sciane strona gdzie wlozylam spiwor, wiec mam nadzieje, ze wszelkie buteleczki i plynne specyfiki nie ulegly zniszczeniu. Nasze pierwsze kroki skierowalismy w strone firmy autobusowej. Tam z czystym prowincjonalnym angielskim w wykonaniu sprzedawczyni dowiedzielismy sie ze mysimy sie udac pietro nizej. Zakupilismy bilety i wsiedlismy do autobusu.
W autobusie rozmawialismy, wspominalismy, spiewalismy potem znowu rozmawialismy i wspominalismy i dopiero minela niecala godzina :) Po dwoch godzinach dojechalismy na miejsce. Jeszcze po 15 minutach spacerem podziemnymi korytarzykami i ruchomymi chodnikami, udalo nam sie dostac na nasz terminal. Wydawalo nam sie, ze bedzie tu jakies zycie ale spotkalo nas male rozczarowanie. Cisza i spokoj, wszystko pozamykane, brak bezprzewodowego interney, brak automatow z jakimikolwiek napojami i stalowe krzesla z poreczami tak ze wiekszoc ludzi zamiast siedziec na twardych niewygodnych krzeslach zdecydowala sie na spanie na podlodze. Jeszcze kilka godzin i bedziemy sie odprawiac na lot do Sztokholmu a tam maly odpoczynek i lot do Moskwy.

No comments:

Post a Comment